Teraz, już po maratonie gdy zupełnie czuję się zregenerowana po biegu, chciałabym podzielić się z Wami moimi wrażeniami z maratońskiego biegu o długości 26,2 mil = 42.195 km.

Wciąż nie mogę uwierzyć, ze udało mi się to zrobić! Dzięki Panu Bogu, ze dal mi takie zdrowe nogi, silne serce i żelazną wolę. I oczywiście, ze dal mi Charlie, bez której nigdy nie dałabym rady przebrnąć przez ten niesamowity maratoński bieg.

 Maraton rozpoczął się w niedziele 26-tego maja o godz. 10:00 rano. Poprzedniego wieczoru spotkałyśmy się z Charlie u mnie w domu, aby ugotować obiad. Zjadłyśmy dużo spaghetti/makaronu. Z samego rana w niedziele, każda z nas zjadła po jednej misce pełnej owsianki.

Byłam ogromnie zestresowana na starcie. Miałam potworny ból brzucha, ale mimo to czułam się silna duchem i ciałem. Martwiłam się o to, co miało nadejść… W ostatnim momencie Charlie i ja zdecydowałyśmy się pójść do toalety. Potem biegiem na linie startu! Wystartowałyśmy jak strzały. Biegłyśmy na samym przodzie aż do 8 mili. Czułam się bardzo zdrowo i silnie. Biegłam, biegłam, biegłam!

Piłam bardzo dużo podczas biegu. Jestem pewna, że wypiłam w podsumowaniu ponad 3 litry wody. Zjadłam
4 żelki, które podała mi Charlie podczas biegu i coś co było ohydne w smaku i przypominało ciepłe, roztopione lody. Miało niby dodać biegaczowi energii. Po przebiegnięciu 16 mili zaczęłam powoli odczuwać osłabienie i psychiczny opór. Mimo to, wciąż biegłyśmy z Charlie! Były momenty, że szłyśmy, ale zawsze był to bardzo szybki marsz, prawie jogging aby nie tracić czasu. Nie zatrzymałyśmy się nawet na sekundę.

Z tego co pamiętałam sprzed maratonu, najważniejsze jest to aby poruszać się na przód! Nieważne w jakim stanie: biegnąc, idąc marszem, czołgając się, ale zawsze naprzód ku ostatecznemu celowi: mecie!

Najgorsza była mila. 600 jardów przed metą poczułam taki ból w nogach i rozpacz, że z trudem powstrzymywałam łzy. Charlie powiedziała: "Nie ma mowy! Nie będziemy IŚĆ przez metę! Nie przed tymi wszystkimi dzielnie dopingującymi nas przyjaciółmi i… kamerami!". Co mogłam na to odpowiedzieć? Nic, wiec po prostu zaczęłam znowu biec!

Czułam tak ogromna radość! Czułam radość, że się udało, że dobiegłyśmy! Byłam cała mokra od potu i wody. Uściskałam mamę, Anię, Kamilę i Martę, która powitała mnie z własnoręcznie upieczonym ciastem śliwkowym!

Słowa nie mogą wyrazić uczuć, które towarzyszyły mi od momentu ukończenia maratonu. Mogłabym dziękować tysiąc razy i tak nie byłoby to wystarczająco dużo; Charlie, wszystkim naszym wspaniałym kibicom, przyjaciołom, dobroczyńcom i wszystkim tym, którzy obiecywali myśleć i modlić się za sukces tego przedsięwzięcia! Mam nadzieje, ze ten maraton przyniesie same dobre rzeczy. Przede wszystkim, że przyniesie lekarstwa dla Kamili! A także: wiarę w życie, optymizm i zaufanie Bożej opatrzności.

Życie z niepełnosprawnością to maraton. Przebiegnij go z miłością w sercu dla innych! Są strome wzgórza, są głębokie doliny, są wspierający, wspaniali ludzie na różnych odcinkach Twojej trasy. Jeśli jesteś sam musisz ze sobą walczyć! Modlisz się, śpiewasz piosenki w głowie, podziwiasz i dzielisz swój bieg z innymi ludźmi, którzy biegną ta sama droga. A wszystko po to, aby dotrzeć do celu; do mety i powiedzieć: zrobiłem to! Wykorzystałem szansę, odczytałem sen, podziwiałem piękno, sprostałem obowiązkowi, poznałem wyzwanie, dotrzymałem obietnicy, sprostałem smutkowi, zaakceptowałem zmaganie i odważyłem się przygodzie!




Leave a Reply.